19 czerwca 2014

2. "Może się zdarzyć, że urodziłaś się bez skrzy­deł, ale naj­ważniej­sze, żebyś nie przeszkadzała im wyrosnąć."


Droga do naszego małego domku w Richmond w stanie Wirginia dłużyła mi się niemiłosiernie. W przeddzień nieco pokłóciłam się z mamą o jakąś głupotę. A teraz ona prowadziła w milczeniu, co mnie bardzo irytowało.
- Mamo, nadal się gniewasz? Przecież wiesz, że to głupie. Staram się to kontrolować, lecz z miernymi skutkami, jeśli czuję na sobie ten ciężar.
- Właśnie, że przestało ci na tym zależeć - fuknęła. - Co ci mówiłam tyle razy. Że masz po szkole wracać zawsze do domu, a ty co zrobiłaś. Poszłaś z nimi do tych ruin i ...
- Tak, stało się! Nie cofnę czasu przez to. Ty nawet nie wiesz jak ja się mogłam wtedy poczuć - syknęłam, przerywając jej wywód i odwracając głowę w stronę szyby. O mały włos a bym się rozpłakała. Nie chciałam tego, gdyż nawet łzy miałam inne, czarne, lodowato piekące. - Z resztą, jak chcesz nawet ty mnie szykanować, to dobrze. Rób co chcesz - dodałam, wciąż nie patrząc na nią. Ponownie zapadła cisza, której teraz już nie próbowałam przerywać. W głębi ducha czułam się podle, bowiem pobiłam swoich kolegów, gdy zaczęli mnie wyzywać od dziwadeł, a z drugiej strony, że mama też powoli zaczęła się ode mnie odsówać. Że zaczyna jej przeszkadzać to, że jestem tym kim jestem. Czarnym aniołem, który tak na prawdę ma prawo istnieć?

Sześć godzin później wjechałyśmy na mały wybrukowany podjazd. Sam domek spodobał mi się ze swej minimalności. Dla nas był wystarczający, z holu przechodziło się do małej ale przestronnej kuchni, połączonej z jadalnią. Po prawej były drzwi, z których wchodziło się do sporego pokoju z oknami na zachód. Zajęła go mama, mówiąc, że bardzo lubi oglądać zachody słońca. Dalej przechodząc przez łukowate przjeście, był salon ze szklanymi drzwiami prowadzącymi na ogródek. Obok schodami można było wejśc do pokoju, który ja postanowiłam, że zajmę. Na piętrze mieściła się jedna łazienka. Druga była na dole. Przez dwie godziny wypakowywałyśmy kartony z ubraniami i różnymi rzeczami, potem przyjechała też ciężarówka i panowie pomogli nam wnosić meble. Trwało to kolejne dwie godziny.

Kiedy już zapadł zmrok, mogłam dopiero się połóżyć na łóżku i odpocząć. Nie miałam ochoty na kolację. Wolałam nacieszyć się samotnością. Usiadłam na łóżku i rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym spędzę trochę czasu. Aż uśmiechnłęam się na tę myśl. W kątach ustawiłam wysokie lampy, po środku leżał karmazynowy puchaty dywan, łóżko stało obok ściany a po przeciwnej stronie postanowiłam, że będzie biurko z półkami na książki oraz szafa na ubrania i moje rzeczy.
- Evy, zejdź na dół - krzyknęła mama, na co odpowiedziałam cichym pomrukiem niezadowolenia. Każde jej wołanie miało jakieś ukryte znaczenie. Wiedziałam, że będzie chciała dawać mi przydługawe instrukcje, jak mam się zachowywyać w stosunku do nowych sąsiadów i być może kolegów i koleżanek ze szkoły. Och jak ja tego nie nawidziłam.
- Tak? - spytałam, siadając przy stole w kuchni.
- Musimy porozmawiać. Wiem, że to nowe miejsce. Mam nadzieję, że ludzie też przynajmniej nie będą wścibscy. - Westchnęła, robiąc małą przerwę. - Lecz najlepiej jak nie będziesz nikomu okazywać swojej inności. Postaraj się o to, bowiem, być może zostaniemy tutaj na dłużej. Dobrze? Zrobisz to? Jeśli nie dla mnie, to dla siebie. Wszystko co mam, to ty i strasznie się boję, że kiedyś cię stracę na zawsze. Te myśli mnie nie opuszczają od tamtego wypadku z twoim ojczymem. Nigdy się nie skarżyłaś na niego. Dlaczego?
- Nic nie mówiłam, bo groził, że cię zabije. Ale dłużej tego nie mogłam wytrzymać. Mamo, nawet nie wiesz jaka mnie wtedy ogarnęła furia, kiedy zobaczyłam jak rani cię w plecy. Zrobiłabym to ponownie, gdyby przeżył - odparłam, czując ponownie narastający gniew. - I nie martw się na zapas. Z ukrywaniem mojej drugiej połowy nie mam już żadnych problemów. Jedynie co może mnie wytrącić z równowagi, to tylko złość. Lecz i ją staram się tłumić, tak jak teraz - dodałam. Mama podeszła do mnie i mocno przycisnęła do swej piersi. Niedługo potem zapisała mnie do pobliskiej szkoły, jednak nie zawierałam bliższych znajomości. Nie czułam takiej potrzeby.


Minęło kilka lat i teraz będąc w liceum w trzeciej klasie, siedziałam na angielskim, lecz nie bardzo chciało mi się uważać na to, co mówił nam profesorek. W pewnym momencie ktoś raptownie otworzył drzwi do klasy i pojawiła się w nich ruda, szczupłej budowy ciała, dziewczyna o szarych oczach. Stanęła przy biurku nauczyciela i milcząc wpatrywała się w niego. Pan Summers odchrząknął i rzekł:
- Ach, jesteś już - mruknął od niechcenia. - Proszę o uwagę! To jest Catherine Crawfield, wasza nowa koleżanka. Przywitajcie ją ciepło. Catherine możesz usiąść obok Evangeline - rzekł, wskazując na mnie. Podniosłam oczy by udać zainteresowanie a ona ruszyła do mojej ławki. Wszyscy się w nią wpatrywali jak sroka w gnat, lecz dziewczyna przekornie nic o sobie nie mówiła, mimo, że zadawali jej pytania typu: co lubisz jeść, skąd jesteś, masz chłopaka? Na ostatnie warknęła coś po cichu i koledzy umilkli. Profesor prowadził dalej wykład, a ja po prostu przestałam o tym myśleć i nagle jakby coś  zamglonego przesunęło mi się przed oczami. Poczułam jak po kręgosłupie przeszedł mi dreszcz a w ustach miałam cierpki smak. Rozejrzałam się po klasie, nikt nic nie widział, jedynie moja towarzyszka z ławki wierciła się nieznacznie na krześle. Zerknęła na mnie i wytrzeszczyła oczy.
- Masz lusterko? - spytała po chwili. Pokiwałam głową, że tak. - Daj mi je natychmiast - syknęła, starając się zasłonić moją twarz innym. Z początku nie wiedziałam czemu to robi, lecz kiedy podetknęła mi przedmiot pod nos, prawie spadłam z krzesła. Moje oczy nie były ludzkie, białka były czarne a płomienne źrenice wirowały zataczając koło. Przeraziłam się siebie, jak i tego że inni mogą to ujrzeć. - Spokojnie, pójdziemy do łazienki w tej chwili - zaszeptała, podnosząc rękę.
- Słucham panno Crawfield?
- Moja koleżanka się źle poczuła. Możemy iść do łazienki? - zapytała, a ja mając zamknięte oczy, nieco się skwasiłam się na twarzy.
- Ech, niech będzie. Ale jak jej się pogorszy, to idźcie do pielęgniarki - odpowiedział nauczyciel i ponownie powrócił do nauczania. Razem z rudą wyszłyśmy na korytarz, który o tej porze był pusty. Skierowałyśmy się w stronę łazienek na drugim piętrze. Kiedy tam zostałam wepchnięta, ona zatrzasnęła drzwi do kabiny i wpatrywała się we mnie, nad czymś rozmyślając.
- Wampirem nie jesteś, bo ich oczy jarzą się na zielono - mruknęła. - Czym jesteś? Bo nie wmówisz mi, że w pełni człowiekiem - dodała, poważniejąc na twarzy. Z tego wyrazu wyczytałam, że jeśli odpowiem jej z prawdę, to może nic mi nie zrobi.
- Żadnym krwiopijcą nie jestem, ani ghulem, wilkołakiem czy demonem. Nikomu nie powiesz, co? Bo jeśli to będziesz rozpowiadała, zniknę tak jak się tu pojawiłam, poza tym będziesz również ścigana przez łowców głów. Piszesz się na to by poznać prawdę o mnie? - odpowiedziałam.
- Hm, ładnie powiedziane. Nie boję się śmierci, sama nieraz zaglądam jej w oczy. Ale jeśli zagrażasz ludziom, to cię zabiję tu na miejscu - rzekła, ciągle wpatrując się we mnie, jakby chciała mi czytać w myślach.
- Nikomu nie zagrażam. W jednej połowie człowiek, w drugiej czarny anioł. Staram się maskować, ale chyba mnie dziś rozproszyłaś. Cholera, moja mama się wścieknie, jak się dowie o tym - ostatnie słowa wypowiedziałam do siebie, wiedząc, że tak będzie.
- Jak mogę ci uwierzyć?
- Czy usłyszałaś kiedykolwiek o jakiejś niewyjaśnionej śmierci, bez dziur w szyi i braku krwi?
- Nie, większość to przypadki takie jak podałaś - mruknęła.
- Więc możesz mi uwierzyć. Ale czy ja mogę ci zaufać na tyle, że nie będziesz nikomu mówić co zobaczyłaś? - zadałam jej to pytanie, bowiem nurtowało mnie najbardziej.
- Możesz. A tak poza tym, to lepiej jak będziesz się do mnie zwracała Cat, a nie Catherine.
- Okej, żaden problem. Evy - odparłam, wyciągając do niej dłoń. Przyjęła ją, mocniej ściskając. Od tego czasu stałyśmy się nierozłącznymi przyjaciółkami w walce z krwiopijcami. Z początku nie podobało się to mojej mamie, lecz przekonałam ją o słuszności naszych działań. No i dzięki temu, więcej trenowałam razem z Cat.
Pewnego wieczora wracałam sama do domu, bowiem Cat musiała jeszcze gdzieś zajrzeć i powiedziała, że spotkamy się nastepnego dnia. Zgodziłam się, mimo, że coś mi mówiło, że nie wszystko jest w porządku.
Skierowałam swe kroki w uliczkę przecinającą dwie główne i ruszyłam w stronę parku. Przejście przez niego zajmowało mi niecałe dwadzieścia minut. Wchodząc w dobrze mi znaną alejkę poczułam, jakbym była obserwowana i śledzona. Obejrząłam się za siebie, czując narastający strach, lecz zdusiłam jego zalążek w sobie i szybszym krokiem ruszyłam dalej. Po swej lewej stronie usłyszałam lekki szum, potem to samo po prawej, z tyłu i w końcu z przodu. Wytęrzyłam wzrok, mając nadzieję, że coś zobaczę w gęstniejącej ciemności, jednak z marnym skutkiem. Rzuciłam się do biegu i w kilka minut pokonałam całą trasę, będąc prawie na naszej ulicy. Skręciłam w prawo i zobaczyłam z ulgą nasz mały domek. Aczkolwiek nie dane mi było się cieszyć widokiem. Przede mną stanął ktoś dwumetrowego wzrostu. Miał miecz przytroczony u swego boku, połyskującą czarną zbroję oraz piękne czarne skrzydła, które były ogromne jak je rozpostarł, zasłaniając mi tym samym wszystko co było przede mną. Cofnęłam się do tyłu o krok, by móc w razie czego uciekać tą sama drogą co tu trafiłam. Osobnik wyczówając moje intencje pojawił się za moimi plecami i chwycił w pasie również unieruchamiając moje ręce i zasłaniając moje usta bym nie mogła wezwać pomocy. Szarpałam się, chciałam kopać, uderzałam głową w jego pierś, lecz on jakby był ze stali. Prychnął i mocniej przycisnął.
- Nie walcz ze mną, nie wygrasz - odezwał się. - Poza tym puszczę cię, jeśli nie będziesz krzyczała i uciekała. Musisz mnie najpierw wysłuchać. Zgadzasz się? - Przez moment zastanawiałam się nad jego słowami, potem lekko pokiwałam głową, że przyjmuję propozycję. On natychmiast mnie puścił i odsunął się o krok.
- Kim jesteś i dlaczego mnie zatrzymujesz? - spytałam mierząc go wzrokiem.
- Nazywam się Azazel i jestem zabójcą pracującym dla twego ojca, Lucyfera. - Odrzekł, a mnie mało co oczy nie wyszły z orbit. "Zabójca? Nie możliwe, przybył by...". - Nie jestem tutaj by cię zabić, lecz trenować by żaden inny demon lub wampir nie ukrócił ci życia. - Powiedział jakby czytał mi w myślach.

***
Przerwę teraz w tym momencie. Jeśli wyłapiecie błędy, piszcie.

9 czerwca 2014

1. Życie jest jak pudełko czekoladek - nigdy nie wiesz, co ci się trafi.

Urodziłam się w małym miasteczku o nazwie Knoxville w stanie Georgia. Było małe, wszyscy wszystkich znali, nikt nie miał przed sobą żadnych tajemnic, a może mieli tylko je ukrywali grubo pod skórą. Kiedy tylko przyszłam na świat, ludzie zaczęli gadać o mnie. Każdy chciał mnie widzieć, przez co mama była nieco nerwowa i czasem chciała mnie ukryć gdzieś daleko stąd. Nic takiego nie nastąpiło. Mój ojciec nie był bardzo wylewny w uczuciach do mnie. Gdy skończyłam pięć lat, pierwszy raz mnie uderzył, jak rozlałam herbatę na podłogę i on w nią wdepnął. Mamy nie było, a ja przecierpiałam to skrycie.Potem, mając dziesięć lat stało się coś złego.

Jak już mówiłam, mój ojciec nie pałał do mnie rodzicielskim uczuciem i kiedy tylko nadarzała się okazja, bił mnie a ja nie mogłam nic powiedzieć mamie, bowiem zagroził, że spotka mnie gorsza kara. Tak więc milczałam, z trudem przełykając łzy. W moje dziesiąte urodziny, mama upiekła mi tort i dała piękny prezent - szykowną branzoletkę z perełkami i do tego kremową sukienkę z koronką u dołu. Obie rzeczy mi się bardzo spodobały. Kiedy tylko zasiadłyśmy do stołu z tortem na talerzach, do domu wpadł ojciec. Był pijany i wściekły. Widząc mamę z nożem, podbiegł do niej i jej go wyrwał, zamachując się tak jakby chciał jej poderżnąć gardło. Nie trafił dlatego że ona instynktownie ukucnęła, lecz dźgnął ją w plecy.
Wpadłam w wielką złość i rzuciłam się na niego, okładając pięściami jak bokser. Jednak to nic nie pomogło, bowiem odrzucił mnie na przeciwległą szafkę. Ryknął i podchodząc do mnie, z całej siły kopnął w żebra. Wziął zamach i ciął przez twarz. Z rany trysnęła krew, zalewając mi widok. Ponownie się zamachnął, lecz ja podcięłam mu nogi i upadł. Wtedy ogarnięta furią, skoczyłam mu na klatkę i uderzyłam kilka razy w szczękę, słysząc nieprzyjemny dla ucha zgrzyt zaczęłam go okładać po klatce piersiowej. W pewnym momencie uderzyłam z taką siłą, że mostek pękł a moja ręka bardziej zagłębiła się w nim. Moja przerażona mama chwyciła mnie w ramiona i oderwała od bydlaka. Zaczęła szeptać uspokajająco, przeniosła mnie do pokoju i zamknęła za sobą drzwi.
- Moja słodka Evy - szeptała. - Moje drogie dziecko. Słuchaj bardzo uważnie, bo to co teraz powiem, zaważy na naszym dalszym życiu.
- Mamusiu - zapiszczałam, tuląc się do jej piersi.
- On nie był nigdy twoim ojcem. Brzmi to bardzo nieprawdopodobnie, lecz jest to prawdą. Kiedyś spotkałam pewną istotę. Był piękny, mądry i szarmancki. Od razu mogłam się z nim dogadać. Wiem, że nie rozumiesz jeszcze tego, ale wtedy to się w nim zakochałam. Owocem naszej miłości jesteś ty, moja słodka dziecino. Masz wiele z niego, włosy, oczy, siłę, charyzmę i miłośc do życia. Kiedy dorośniesz będziesz piękna tak jak on. Rana na oku się zagoi, lecz teraz musimy zadzwonić na policję i karekę. Możliwe, że on nie żyje. Ale to nic, ty jesteś ważniejsza - mówiąc to, usadziła mnie na łóżku i zeszła do kuchni. Po pół godzinie byli u nas policjanci i spisywali zeznania, dziwnie mi się przypatrując. Sama im powiedziałam, że go pobiłam. Nie chcieli wierzyć, lecz zmienili zdanie widząc jego ciało. Zaraz potym pojechałyśmy do szpitala.



Żadnej sprawy nam nie wytoczono, jednakże sąsiedzi zaczęli cicho między sobą o mnie poszeptywać i czasem bez ogródek szykanować, więc razem z mamą wyjechałyśmy stąd w poszukiwaniu lepszego miejsca na życie.

Dzień doberek

To taki pierwszy post sprawdzający, jak będzie wyglądała czcionka i tym podobne. Wiecie, nie lubię pisać jakichś regulaminów, jak to robią niektórzy.

Każdy chyba powinien wiedzieć nikt nie lubi jak jego pracę inni kopiują i podają za swoją. Jeśli to co będę tu zamieszczała, spodoba się, proszę o komentarz. LECZ NIE W STYLU: Fajny blog, wpadnij na...; Super rozdział{opko, notka, post itp.}. Uczmy się na błędach i piszmy konstruktywnie. Nie po to mamy mózgi, by je mieć, tylko po to, by je używać. Każdy z Was potrafi napisać choćby więcej jak dwa zdania. {Tak myślę.}

Krytyka mile widziana, lecz proszę nie pisać mi w co drugim słowie wulgaryzmów. Takie osoby będę blokować.

Jak na razie, na blogu zieją pustki, dopiero co go założyłam. Nie zrażajcie się tym, bowiem, niedługo się to zmieni. Teraz jednak trwają prace przygotowawcze.

To do następnego razu.

MAERIT