3 czerwca 2015

3.2 "...i kiedy przyjdą dni deszczowe, naucz się przechodzić między kroplami..."



Kiedy wysiadłyśmy dłużej na mnie patrzyła, lecz po chwili uśmiechnęła się ciepło. Wchodząc na werandę rozejrzałam się po całym obejściu. Była cala z drewna, kiedyś pewnie lśniła bielą i czystością, lecz teraz czas ją zniszczył. Jednakże trzymała się dobrze, mimo, że przy stawianiu kroków skrzypiała. Drzwi wejściowe prowadziły do wąskiego korytarza, gdzie zmieściła się szafeczka na buty i wieszaki na kurtki. Dalej po lewej wchodziło się do większego pomieszczenia.
- To nasz salon, razem z dziadkami spędzamy tu większość wolnego czasu - mruknęła Cat, stając za moimi plecami. Skinęłam głową w stronę starszych osób siedzących na kanapie.
- Dzień dobry - przywitałam się, odwracając potem w stronę przyjaciółki.
- Dziadku, babciu to jest Evy. Moja przyjaciółka, pomieszka z nami, prawda mamo? - odezwała się z uśmiechem na twarzy. Jej mama pozostała chwilę nieruchomo nim się odezwała
- Dobrze, dziewczyny. Ale pamiętaj o czym wcześniej rozmawiałyśmy - odwróciła się i ruszyła do kuchni. - Za pół godziny widzę was w kuchni - orzekła i już jej nie było.
- Super. Chodź Evy, będziemy razem w moim pokoju spać - mruknęła Cat ciągnąc mnie za ramię. Weszłyśmy na górę, gdzie znajdowała się mała łazienka z prysznicem, pokój Cat i sypialnia jej matki.
- Ładnie tu masz - westchnęłam, rozglądając się po pomieszczeniu. Dobrze urządzony, tak minimalistycznie, że było dość sporo miejsca na postawienie jeszcze dodatkowego łóżka. Dziewczyna popatrzyła na mnie sceptycznie, lecz ja mówiłam dalej. - Na prawdę, podoba mi się. Nie lubię jak w pokoju jest dużo niepotrzebnych szpargałów, które tylko się kurzą, zajmują miejsce i nie są przydatne do niczego.
- Dzięki - uśmiechnęła się promiennie. - Nie masz wiele rzeczy, więc znajdziemy coś w mojej szafie.
- Okej. - Mruknęłam, przysiadając na łóżku.
- Powiedz, kiedy masz zamiar trenować z nim - zagadnęła, przeszukując szafę.
- Zaczynam za tydzień - odpowiedziałam. - A co, chcesz popatrzeć?
- Jasne.
- Tylko się nie przestrasz, on umie latać, jest miły, ale czasem pokazuje, że może być śmiertelnie poważny i groźny - przedstawiłam jej pokrótce osobę Azazela. - I niech cię nie zmyli jego potulny uśmiech. Pozory mylą, jak to nieraz mama mi mówiła. Ale nie martw się. Nic ci nie zrobi w mojej obecności - dodałam, chichocząc lekko, na widok jej zdezorientowanej miny. Jakiś czas potem usłyszałyśmy wołanie mamy Cat i zeszłyśmy na dół na posiłek. Rozmawiałyśmy przy tym i śmiałyśmy jak rodzina. Poczułam ukłucie w sercu, na samą myśl o mojej mamie. Byłam rozdarta między nimi. Nie chciałam zrywać kontaktu z Cat, tak samo jak z moją rodzicielką nie chciałam się kłócić, bowiem, wiedziałam, że zawsze kiedy szłam do szkoły i z niej wracałam, martwiła się. Zawsze pytała, czy nic się nie stało, ale od pewnego czasu się zmieniła. Nie zadawała tych pytań. Była milcząca i bardziej zamyślona.

Nawet nie spostrzegłam się, a tydzień u Cat minął jak z bata strzelił. Na spotkanie i pierwszą lekcję z Azazelem miałam się stawić w parku, przy fontannie. Tak też zrobiłam, a towarzyszyła mi moja przyjaciółka, ciekawa jak wygląda anioł.
- Punktualna - odezwał się ktoś zza naszych pleców. - Bardzo dobrze. Kto to? - spytał anioł, przystając o kilka kroków od nas. Cat obserwowała go cały czas, wpatrując się w niego jak w obrazek. Nie odzywała się przez chwilę.
- To jest Cat, opowiadałam ci o niej. Cat poznaj mojego mentora, Azazela - odezwałam się, wyrywając ją z jej myśli.
- A, ehm, miło mi - jęknęła, lekko czerwieniąc się na twarzy.
- Zatem zaczynamy od podstaw walki białą bronią - mówił, a ja słuchając przypatrywałam się rożnym rodzajom mieczy, które nagle pojawiły się przede mną. Niektóre były długie i cienkie, inne szerokie niczym tasak i krótkie, jedne zębate, jeszcze inne o klindze wijącej się niczym wąż, lub proste jak średniowieczny miecz, katany i ich krótsze formy, szpady, dzidy i wiele innych. Moim zadaniem było obronić się przed jego atakami taką bronią, jaką sobie wybrałam. Kiedy tylko moje palce zacisnęły się na katanie o srebrnym jak księżyc ostrzu, on zaatakował. Z ledwością zrobiłam unik i poturlałam się dalej od niego pod fontannę. Jednak Azazel szybko podskoczył do mnie i zadał cios na głowę, co zablokowałam moją kataną. Odepchnęłam go od siebie, używając więcej siły i zaatakowałam, tnąc po przekątnej od lewego ramienia do prawego biodra, ale nie zrobiłam mu nic, bowiem ostrze nawet go nie sięgnęło. Zaczęłam dźgać, ciąć i czasem było słychać dźwięk krzyżujących się ostrzy. Na początku nie czułam zmęczenia, lecz po jakimś czasie, moje ręce jak i nogi zaczęły domagać się odpoczynku. Moje ruchy zrobiły się wolniejsze i dające się z łatwością odparować. W końcu podciął mi nogi tak, że upadłam na ziemię i miałam już ostrze przy gardle.
- Jak na początek, to poszło ci dość nieźle - pochwalił mnie anioł, podając mi dłoń przy wstawaniu. Jednak nie ustałam długo, zwalając się na ziemię ponownie. Ledwo łapałam oddech, trzęsąc się ze zmęczenia i wysiłku.
- Dzi-ęku-ję - wysapałam, starając się uspokoić moje walące z szybkością geparda, serce. Nic więcej nie powiedziałam, gdyż nie maiłam na to ochoty. Byłam wykończona. Cat tylko patrzyła z podziwem, wachlując mnie złożoną kartką papieru.
- Jutro o tej samej porze - zakomenderował Azazel i zniknął, tak jak się pojawił. Zdążyłam tylko pokiwać głową, że się zgadzam.
- Evy, jej, jesteś jak z galarety - mruknęła rozbawiona ruda, trzymając mnie pod ramię i prowadząc do ciężarówki.
- Też... byś... tak... wyglądała... - jęknęłam, nieco uspokojona. - Nie mam wprawy jeszcze, ale dam radę - dodałam, po krótkim milczeniu, pewniejsza o powodzeniu treningu. Zapomniałam o troskach i kłopotach w domu, od teraz moje myśli były jedynie przy ćwiczeniach z Azazelem. Musiałam dać z siebie wszystko, jeśli chciałam mieć jako takie normalne życie i dać poczucie bezpieczeństwa mamie. Następnego dnia zadzwoniłam do niej i chwilę porozmawiałam, tłumacząc gdzie jestem i starając się nie bardzo z nią kłócić. Niestety nie wyszło tak jak zamierzałam, bowiem nakrzyczała na mnie, że tak bez słowa opuściłam dom, że ponownie spotkałam się z Cat, mimo zakazu. Musiałam się rozłączyć. Przez to tylko się rozżaliłam i smutna poszłam na kolejną lekcję walki mieczami. Azazel szybko zauważył mój nastrój i po opowiedzeniu powodów, pocieszył. Długo trenowaliśmy i tak samo jak za poprzedniego dnia, wracałam cała obolała i z naciągniętymi mięśniami.

Jednakże po tygodniu mordęgi, przestawałam odczuwać zmęczenie. Stałam się nieco szybsza i mogłam już kilka razy przewidzieć z jego postawy, gdzie planuje zaatakować, za co pochwalił mnie niejednokrotnie. Wiedziałam, że nie mogę jeszcze usiąść na laurach i traktowałam to, jako zachętę do dalszych postępów. Czasem też i Cat walczyła z nim, lecz przerywała zmęczona, a ja ją zastępowałam.
- Jestem w pełni zadowolony z toru jaki obrałaś podczas naszych sparingów - odezwał się kiedyś, podczas odpoczynku. - Evangeline, pewnie już zauważyłaś, że nie męczysz się tak jak za pierwszym razem, możesz biegać na dłuższe dystanse, nie dostając nawet zadyszki, czujesz siłę, która jak krew, krąży po twym ciele - na to wszystko kiwałam tylko głową, wpatrując się w płomienie małego ogniska, które rozpaliliśmy w prawdziwej głuszy puszczy. Oczywiście zapewniliśmy sobie prywatność jak i bezpieczeństwo, by nie wzniecić pożaru. - Teraz zajmiemy się nauką twojej siły umysłu. Będziesz musiała stawiać mi opór, kiedy będę próbował wedrzeć ci się do głowy i próbując tam namieszać. Potem zaczniemy z magią jaką posiadasz w sobie, dowiemy się też nad jakim żywiołem panujesz. - Mówił dalej a ja czknęłam ze zdziwienia. "Ja mogę panować nad jakimś żywiołem?" - żachnęłam w myślach.

Nawet nie ostrzegł, kiedy wszedł w moje myśli. Z początku nie wiedziałam o co chodzi, lecz potem poczułam się bardzo dziwnie, jakby ktoś zaczynał przekładać i mieszać wszystko. Zrobiło mi się niedobrze, gdy ujrzałam jak we śnie, kałuże krwi rozpływające się po podłodze w kuchni. "Tak było w moim śnie" - przeszło mi przez myśli. Zacisnęłam powieki, chcąc wymazać ten obraz, lecz on jak na złość, stawał się wyraźniejszy, czułam metaliczny odór posoki oraz lepkość na nasiąkających skarpetkach. "Stop, to nie dzieje się naprawdę" - starałam się sobie to wmówić, lecz z marnym skutkiem. Jednak nie to było najgorsze. To, co zobaczyłam potem, przyprawiło mnie o odruch wymiotny. Widziałam ciało mojej mamy zbrukanej w jej krwi, rozerwane gardło ziało ciemną dziurą, w oczach widziałam strach i ból, reszta ciała była tak zmasakrowana, że z trudem rozpoznawałam gdzie są kończyny, a gdzie tułów. Potrząsnęłam głową tak gwałtownie, że aż strzyknęło mi w karku. Lecz makabryczny obraz nadal miałam przed sobą.
- Nie - jęknęła, płacząc i wijąc się na ziemi. - NIE!!! - wykrzyknęłam i wtem wszystko co widziałam, zniknęło.
- To była tylko próba - rzekł cicho Azazel. - Przepraszam, ale musiałem wejść głębiej byś teraz pojęła, jak ważna jest ta lekcja i następne. Jeśli twój wróg dostanie się do twojego umysłu i wyciągnie twoje najgorsze obawy na światło dzienne, jesteś martwa. To co widziałaś, to moja zmieniona nieco wersja twojego snu.
- Nigdy... tego... nie... przywołuj - warknęłam rozdygotanym głosem. Moje oczy stały się czarne z płonącymi źrenicami.
- Jak sobie życzysz. Podczas naszych kolejnych spotkań, postaram się wyciągnąć z ciebie coś innego, będziesz musiała mnie albo powstrzymać od tego, albo sprawić, że obrazy nie będą miały najmniejszego wpływu na ciebie. Jutro pokażę ci jak się za to zabrać. Teraz odprowadzę cię do domu i odpocznij przed jutrzejszym dniem. Musisz się zrelaksować i rozluźnić. Zacznij od dziś przez godzinę medytować w ten sposób - rzekł, tak jakby nic się nie stało, siadając po turecku, dłonie opierając na kolanach ze złączonym kciukiem i palcem wskazującym. - Siedź prosto, z zamkniętymi oczami, oczyść umysł ze wszystkich myśli i wsłuchaj się w siebie. Zapomnij o tym co widziałaś, co słyszałaś. Co mówiłaś, jak się zachowywałaś. Otocz się ciasnym, niewidzialnym murem i poczuj swoją moc i siłę - radził, a ja starałam się zapamiętać o tym, co mi przekazywał. Chłonęłam wiedzę jak gąbka, z chęci jak i przymusu.Bowiem nie wiedziałam co mnie może spotkać za rogiem ulicy, czy w sklepie lub klubie, gdzie nieraz udawałam się z Cat. Teraz robiłam to rzadziej, gdyż ćwiczenia z aniołem pochłaniały cały mój wolny czas. Jakby nie było, do szkoły nadal uczęszczałam. - Proszę, ta książka ci pomoże zrozumieć kim jesteśmy - wręczył mi jeszcze dość gruby tom, oprawiony w szkarłatną skórę. - Nie pokazuj jej nikomu, jest tylko tobie przeznaczona - dodał, nim odszedł. Wchodząc do pokoju Cat, rzuciłam się natychmiast na łóżko i zasnęłam od razu.

Kolejne dni były bardziej wykańczające niż kiedy walczyliśmy na miecze. Nie wiedziałam, czy robiłam coś dobrze, czy źle. Sam Azazel nic mi nie mówił, więc się nieco opuściłam w ćwiczeniach. Z mamą rozmawiałam sporadycznie. Kiedy dzwoniłam, czasem odebrała, czasem nie. Postanowiłam ją odwiedzić, a o pomyśle powiadomiłam Cat, która się ucieszyła z tego powodu. Pojechałyśmy tam zaraz po obiedzie. Kiedy już Cat stanęła na podjeździe, wysiadłam z samochodu pełna obaw jak mama mnie przyjmie po tak długiej rozłące. Wzięłam głęboki oddech i zadzwoniłam do drzwi.
Usłyszałam jakieś odgłosy za nimi i wtem stanęłam oko w oko z kimś zupełnie mnie obcym. Był to wysoki i szczupły mężczyzna, w wieku mojej mamy, o bladej cerze i brązowych, sterczących na wszystkie strony włosach. Miał na sobie jasne dżinsy i koszulę w niebieską kratkę. Stał tak i patrzył na mnie nonszalancko.
- Ktoś przyszedł? - spytała mama, wychylając się zza futryny i zamarła przez chwilę w bezruchu. Obie patrzyłyśmy sobie w oczy, milcząc. Poczułam się dziwnie. Odwróciłam się i bez słowa odeszłam do ciężarówki.
- Cat, ja nie mogę tam wejść. Odjeżdżaj proszę - zaszeptałam najciszej, starając się przełknąć rosnącą w gardle gulę. Skuliłam się w siedzeniu, tak bardzo zachciało mi się płakać, że nawet nie zwracałam na to, co się działo. Wtem z domu wyskoczyła moja rodzicielka, machając do mojej przyjaciółki.
- Twoja mama chyba jednak chce z tobą porozmawiać - mruknęła Cat, głaszcząc mnie po plecach. Poderwałam głowę z niedowierzaniem w oczach. Stała obok drzwi i lekko się uśmiechnęła.
- Wejdziesz do domu Evy, chciałabym ci przedstawić kogoś - zaszeptała, wskazując wzrokiem nadal stojącego w wejściu faceta.

Wahałam się przez dłuższą chwilę, lecz moja ruda przyjaciółka pokiwała głową, że powinnam pójść.
- Ale Cat idzie ze mną - odpowiedziałam po namyśle. Mama zgodziła się i poprowadziła nas do środka. Dziewczyna zaczęła się rozglądać po wystroju wnętrza. Na korytarzu stała teraz mała szafeczka na buty, nad nią wisiało lustro a obok wieszaki na kurtki. Dalej znajdowały się schody prowadzące do mojego pokoju i łazienki. Kiedy znalazłyśmy się w salonie, razem z Cat zajęłyśmy kanapę, mama i nieznajomy usiedli na fotelu, naprzeciw nas.
- To może ja się przedstawię - zaczął, uśmiechając się i lustrując moją osobę. - Jestem Georg McMillan. Znam twoją mamę od dłuższego czasu, ale wcześniej nie mieliśmy okazji się poznać. - Mówił, co jakiś czas spoglądając na kobietę siedzącą obok niego, czasem dotykał jej ramienia, lekko ściskając. Jakby dodawał jej otuchy.
- Rzeczywiście - odparłam sucho. - Aczkolwiek miło mi cię poznać. Jestem Evy. - Dodałam, czując lekkiego kuksańca od Cat, na co ta zachichotała cicho.
- Może się napijecie czegoś? Nie jesteście głodne? - spytała mama.
- Ja nie jestem głodna - mruknęłam. Jakoś nam rozmowa się nie kleiła. Chciałam porozmawiać z nią ale na osobności. Ruda od razu pojęła czego potrzebuję.
- Jeśli nie sprawi to pani problemu, to napiłabym się herbaty - zaproponowała uprzejmie ruda.
- Nie. Nie sprawi - odpowiedziała mama i wyszła do kuchni. Cat szturchnęła mnie w bok, przez chwilę myślałam, że robi to specjalnie. Lecz widząc jej spojrzenie, załapałam i również wyszłam, zostawiając ją z Georgiem.
- Mamo, możemy porozmawiać? - spytałam cicho, przystając przy stole.
- Siadaj. Powiedz, jak ci idzie w szkole? Nie masz problemów?
- Nie, wszystko jest w porządku. Ja...
- Przepraszam cię Evy. Tamten okres nie należał do lekkich. Poznałam Georga, dużo razem przebywaliśmy i zaniedbałam cię - przerwała mi, mocno do siebie tuląc. - Moja mała perełko. Tak mi ciebie brakowało. Teraz wiem, że Cat to dobra osoba. Widzę jak na ciebie działa. Myliłam się co do niej. I to bardzo. Wrócisz do domu? - Mówiła, mocniej przyciskając do siebie.
- A mogę?
- Skąd to wahanie? Wiesz, że tak. Zawsze kiedy nawet będziesz już daleko ode mnie i może założysz własną rodzinę, moje drzwi zawsze będą stały dla ciebie otworem i będę czekała na twoje przyjście.
- A kim on jest? Czy wie o mnie?
- Nie ma nawet bladego pojęcia. I niech lepiej tak pozostanie. Kiedyś spotkaliśmy się w sklepie na zakupach. Zgubiłam wtedy portfel i on go odnalazł. Potem zaprosił na kawę i tak się zaczęło. Nie podoba ci się to?
- Mamo, masz prawo do szczęścia. Jeśli coś do siebie czujecie, to cieszę się z tego. Widzę, że nie jest oschły, jak tamten. Ale co będzie jeśli kiedyś dowie się prawdy o mnie? Czy zaakceptuje to jaka jestem?
- Myślę, że byłby w stanie to zrobić. Kiedy uciekłaś z domu tak nagle, on kilka minut potem zadzwonił. Mówił, że jakby wyczuł, że jest mi źle i po rozmowie zaraz przyjechał. Mówił, że w końcu przyjedziesz i będziemy rodziną. - Odpowiedziała, nalewając herbaty do szklanek i nakładając ciasta na tacę. Potem weszłyśmy do salonu w pogodniejszych nastrojach i usiadłyśmy na swoich miejscach. Po chwili znalazły się też tematy do omówienia i kiedy zapadał wieczór, Cat musiała wrócić do domu.
- Widzisz, nie było tak źle. Ten facet też jest niczego sobie - mruknęła ruda, przystając przy samochodzie. - Spotkamy się jutro w szkole i opowiesz mi jak minęła ci reszta wieczoru, okej?
- Masz to jak w banku - potwierdziłam, ciesząc się w duchu, że mama w końcu zaakceptowała Cat.
- A powiesz jej o treningach?
- Na razie nie mogę - westchnęłam. - Azazel zabronił. Poza tm to byłoby dla niej ciężkie do przyjęcia i możliwe, że byłaby narażona na niebezpieczeństwo.
- Jak uważasz. Ale moim zdaniem powinna wiedzieć - dodała dziewczyna, wsiadając do szoferki. - To do jutra. - Pomachała mi na odchodnym i odjechała. Ja wróciłam do domu, zadowolona z całego zajścia.

30 stycznia 2015

Powracam

Ach długa była przerwa z rozdziałami. Teraz jednak nabrałam chęci na dalsze pisanie. Wybaczcie, ale zrobiłam sobie takie małe wakacje z blogiem, lecz nie myślcie, że nie zaglądałam na niego. Cieszy mnie to, że coraz więcej osób na niego zagląda. Nawet jeśli przychodzicie ze spamem. Mam okazję wtedy, by coś poczytać. Dziękuję Wam, że nie zapomnieliście o mnie.

Niedługo postaram się nadrobić zaległości u wszystkich, którzy się pojawili.

Pozdrawiam Was serdecznie i do zobaczenia wkrótce.

10 września 2014

3. "Są ta­jem­ni­ce, które łączą, są jed­nak i ta­kie, które w wy­pad­ku klęski na zaw­sze - dzielą."

Część pierwsza. Druga pojawi się za jakiś czas. Błędy pewnie się jakieś pojawią, tak więc piszcie o nich w komentarzach.

***


Zdawałam sobie już sprawę z tego, że nie pokonam go siłowo. Ale nie byłam przekonana co do jego słów, że moim ojcem jest Lucyfer. Przecież to upadły anioł, diabeł i zło wcielone. Nie mogłam być córką, tego, który tak nienawidził rodzaju ludzkiego. Azazel dał mi czas na przemyślenie całej sprawy, jednakże zastrzegł bym nie mówiła o niczym mamie. "I co, mam ją okłamywać i bajerować, by pozwalała mi wychodzić wieczorami? Czy znikać na cały dzień?" - pomyślałam w duchu, na co on tylko przechylił głowę i uśmiechnął się ironicznie.
- Pan Czarnych Sal nie jest tym, za kogo ludzie go uważają - rzekł, przeszywając mnie wzrokiem. - Nie jestem z tego zadowolony, że tobie takie rzeczy wpojono, dlatego też nie będziesz o niczym mówiła swojej rodzicielce. Dopóki się nie przekonasz o prawdzie, masz milczeć. Teraz jednak muszę cię opuścić. Spotkamy się w parku za tydzień. Radzę przyjść, bowiem mogę cię łatwo znaleźć i zabiorę nawet jeśli nie będziesz się na to zgadzać. - Dodał i po chwili już go nie było. Stałam tak jeszcze przez chwilę osłupiała i zdezorientowana. "Jak to możliwe, że rozpłynął się w powietrzu?" - myślałam intensywnie, kierując swe kroki do domu. Weszłam do środka, w korytarzu panował półmrok. Jedynym źródłem światła była kuchnia. Weszłam do niej i zastałam mamę, robiącą coś na kolację. Odwróciła się i przez moment stałyśmy tak, mierząc się spojrzeniami.
- Gdzie byłaś? - spytała napiętym głosem.
- Wracałam przez park, dlatego mi tak trochę dłużej zeszło - odpowiedziałam, mając cichutką nadzieję, że nie będzie drążyła tego tematu.
- Mówiłam ci, że masz unikać takich miejsc jak ten park. Nawet nie wiadomo kto może się tam zaczaić i zrobić ci krzywdę - szepnęła z wyrzutem. - Czy ty już nie możesz na prawdę mnie choć raz posłuchać i wrócić o normalnej porze, autobusem. Raptem od przystanku idziesz niecałe dziesięć minut. Daj sobie spokój z wypadami z Cat. Ona ma na ciebie zły wpływ - dodała, podając mi ciepłe tosty z szynką i pomidorami, sok pomarańczowy i czekoladowe babeczki. - Jedz.
- Mamo, to dzięki Cat przynajmniej teraz umiem się trochę bronić i żaden bandyta nic mi nie zrobi. Nie musisz tak się martwić. A poza tym ona zachowuje się w stosunku do mnie normalnie. Nie wyzywa od dziwaków i odludków, jak to robią inni w klasie. - Odrzekłam, biorąc tylko jedną kanapkę, na resztę straciłam ochotę. Nie chciałam żyć pod kloszem strachu jaki mama zaczęła tworzyć wokół nas. Siedząc w pokoju zaczęłam rozmyślać o propozycji anioła i po chwili wiedziałam, jaką dam odpowiedź. „Mama za bardzo się zamartwia, kiedy późno wracam do domu. Muszę więc jej udowodnić, że z żadnej strony nic mi nie grozi. Stanę się postrachem dla mych wrogów“ - pomyślałam i przytulając się do poduszki, zasnęłam.


Śniłam, że leżę na łóżku pod kołdrą, ale czułam przenikające przez nią zimno. Wychylając się spod niej zauważyłam, że przy oddychaniu tworzy się para. Szczęknęłam zębami i postanowiłam sprawdzić, co to wszystko oznacza. Wstając z łóżka, zaszczękałam zębami ponownie i szybko założyłam grube skarpetki. Wyszłam z pokoju i ruszyłam na dół. Chciałam włączyć światło, ale jak na złość, wszystkie włączniki nie działały.
- Mamo? - zawołałam, lecz nie usłyszałam odzewu. Ta przejmująca cisza zaczęła mnie trochę przerażać. Pospiesznie otworzyłam drzwi do jej pokoju, lecz tam jej nie było. - Mamo! - ponowiłam wołanie, lecz nadal nie otrzymałam odpowiedzi. Zaczęłam poszukiwania w każdym pomieszczeniu w domu, a niepokój przerodził się w strach. Bałam się o nią, ale miałam jeszcze cichutką nadzieję, że zaraz wyjdzie naprzeciw mnie z uśmiechem na twarzy. Nic takiego się nie stało. W końcu wchodząc do kuchni, poczułam jak skarpetki nasiąkają mi czymś mokrym. Odruchowo sięgnęłam dłonią po włącznik światła i tym razem zadziałał, ukazując mi makabryczny widok. Na podłodze za stołem, leżały nogi w rosnącej kałuży krwi. - NIE! - wrzasnęłam i ślizgając się na posoce podbiegłam do ciała. Wrzeszczałam na całe gardło.




Chwilę potem poczułam szarpnięcia ramion i cichy szept przy uchu.
- C-co się stało? - spytałam, nieco zachrypniętym głosem.
- Evy, strasznie krzyczałaś i szarpałaś się na łóżku. Nie mogłam cię dobudzić – wyjaśniła mama, ciągle mnie tuląc do swej piersi i całując w czubek głowy.
- Och, to … to było … straszne – załkałam.
- Już dobrze. Jestem tu – szeptała, kołysając mnie uspokajająco. - Nic ci nie grozi – dodała, wzmacniając uścisk. - Możesz już zasnąć? Czy jeszcze posiedzieć tu?
- Zostań – mruknęłam, czując po chwili, jak powieki same mi się zamykają.
Rankiem nie pamiętałam koszmaru, lecz kiedy wchodziłam do kuchni, moje serce przyspieszyło swój rytm a dłonie zaczęły mi się pocić. Spojrzałam na podłogę i miejsce za stołem. Nic tam nie leżało, więc kamień spadł mi z serca. „Im szybciej rozpocznę trening, tym lepiej dla nas” - pomyślałam natychmiastowo. Usiadłam na krześle i zapatrzyłam się przez okno. Nawet nie zauważyłam kiedy mama weszła do pomieszczenia i coś mówiąc zaczęła przygotowywać mi śniadanie.
- Evy, zapomnij o tym śnie, jeśli jeszcze go pamiętasz – nakazała, machając mi przed nosem dłonią.
- Och, mamo, nie zauważyłam jak wchodzisz – mruknęłam, uśmiechając się lekko. - Odpłynęłam myślami … nieco – dodałam.
- Po prostu najlepiej jak zapomnisz – rzekła, wracając do wczorajszego zdarzenia. Nie wiem, czy mówiłam przez sen, czy co, ale była tym bardzo poruszona, więc postanowiłam milczeć, próbując zmienić nieco temat.
- Dziś chyba wrócę trochę później. Chciałam razem z Cat … – żachnęłam, wstając po chwili i kierując swe kroki w stronę schodów.
- Słucham? - zapytała – Nie zgadzam się – warknęła, nie dając mi dokończyć, tego, co chciałam jej przekazać.
- Nie możesz mi zakazywać się z nią widzieć – syknęłam. - Nie jestem już małą dziewczynką, która potrzebuje ciągłej opieki. Czemu chcesz mnie trzymać w klatce?
- Nie będziesz się z nią przyjaźnić – rzekła twardo. - Już to przerabiałyśmy, pamiętasz? Nie pozwalam, ona nie prowadzi się dobrze. Widziałaś jak się zaczęła ubierać? Jak jakaś …
- Nawet nie waż się jej obrażać! - krzyknęłam i nagle coś trzasnęło. Spojrzałam na blat stołu, po którym rozlewała się już herbata z rozbitej szklanki. Nikt jej nie dotykał, tak po prostu roztrzaskała się pod wpływem mego gniewu. - Nie będziesz mi mówiła, co mam robić i gdzie chodzić – dodałam, odchodząc. Trzasnęłam drzwiami do mego pokoju i rzuciłam się na łóżko. Zastanawiałam się, dlaczego ona mi to robi. Raz pokazuje, że jej na mnie zależy a drugi raz, że mam się jej bezgranicznie słuchać. A przecież Cat nie jest jakąś lalunią spod latarni. Wyjawiła mi swój sekret, który tak jak ja stara się ukrywać przed ludźmi. Ona urodziła się jako ktoś po części inny a jej mama w ogóle nie robi jej żadnych wyrzutów pod tym względem, ani nie zabrania robić tego czym się obie zajmujemy. Moja mama też się o mnie troszczy, lecz czasem mam przeczucie, jakbym była dla niej ciężarem. A może mi się tylko tak zdaje. Czas pokarze. Teraz muszę się przygotować na spotkania z aniołem. Z pewnością treningi z nim nie będą lekkie, lecz będę się starała.


Następnego dnia rankiem zeszłam do kuchni w paskudnym nastroju. Mama robiła śniadanie w ciszy, której postanowiłam nie przerywać. Atmosfera stężała, kiedy na mnie spojrzała, lecz nadal nie odzywała się do mnie. Postawiła talerz z kanapkami na stole i dzbanek świeżo wyciśniętego soku pomarańczowego i tak po prostu wyszła.
- Co to miało znaczyć? - wybuchłam w pewnym momencie. - Będziesz mnie ignorować, bo wczoraj ci się postawiłam?! - zakrzyknęłam.
- Młoda, nie masz prawa takim tonem się do mnie odzywać – warknęła, stając w drzwiach do pomieszczenia. - Trochę szacunku mi się należy. I tak, jestem zła po wczorajszym zajściu i za karę masz szlaban na wszelkie wyjścia do końca tego miesiąca – dodała, na co ja tylko prychnęłam.
- A jak chcesz mi utrudnić wyjścia? Zamkniesz mnie na strychu? - syknęłam, odrzucając kanapkę na talerz i opierając się na krześle, zaczęłam się wpatrywać w nią ironicznie przy tym się uśmiechając. Byłam coeraz bardziej zdenerwowana nagłą zmianą jej taktyki. Większa kontrola, zakazy nie wchodziły w grę.
- A żebyś wiedziała, że cię zamknę w twoim pokoju. Nieobecność w szkole usprawiedliwię osobiście – prychnęła jak rozjuszona kotka. To dolało oliwy do ognia.
- A rób sobie co chcesz, nie zatrzymasz mnie. Nie masz takiej siły jak ja – wściekłam się i szybko wstałam, przewracając przy tym krzesło. Nagle w kuchni zaczęło się robić coraz mroczniej, jakby ze mnie uchodziła mgła, lecz ona nie była biało mleczna, tylko czarna, nieprzenikniona i mroczna. Z początku zalała mnie fala gorąca i podniecenia tym faktem, lecz potem nieco się wystraszyłam, spoglądając na białą jak kreda twarz matki. Stała nieruchomo, jakby skamieniała ze strachu. Sama zamarłam, widząc odbicie w zegarze. Moje oczy były czarne z ognistymi źrenicami, rysy oblicza się wyostrzyły, ale dłonie. Zamiast normalnych paznokci miałam długie i bardzo ostre czarne pazury, na przedramionach rysowały się dwa tatuaże, jeden ognisty, drugi blado niebieski a moja skóra już nie była kremowa, tylko stała się nieco szarawa. Stałam tak i nic nie robiłam. Czekałam na jej ruch, jednak jej jedyną reakcją było szerokie otwarcie ust, jakby krzyczała bezgłośnie. W końcu zmusiłam swe nogi do wysiłku i pobiegłam do pokoju. Zamknęłam się od wewnątrz i rzuciłam na łóżko. Zaczęłam płakać w poduszkę. Po chwili stwierdziłam, że nawet łzy mam nienormalne. Zamiast płynu, skraplały się i tworzyły malutkie czarne kryształki. „Co się ze mną dzieje? Zmieniam się w potwora?” - krzyczałam płaczliwym głosem w myślach. „Ja nie chcę.” A najgorsze było to, że Azazel o niczym mi nie wspomniał. Że pod wpływem wielkiego gniewu mogę się zmienić w coś. Nikt mi nie mógł pomóc. Nawet Cat, bo kilkanaście dni temu wyjechała z wampirem, z którym zgodziła się współpracować. Nie spodobało mi się to, kiedy mi o tym powiedziała przez telefon. Ale cóż mogłam wtedy zrobić. Nic, poza zaakceptowaniem jej wyboru. Tak więc od tamtego czasu jestem naprawdę sama, mimo że miałam jeszcze mamę. Lecz teraz jak mnie zobaczyła, to pewnie myśli o mnie jak najgorzej. Że jestem monstrum i mogę jej zrobić krzywdę. 

 
Wstałam z łóżka, po dłuższym czasie wypłakiwania swych smutków i żalów w poduszkę, i usiadłam na parapecie. Spojrzałam na słońce, które zaczynało mocniej przygrzewać, ludzie lubią taką pogodę, są radośni i pogodni duchem. Ja zaczynałam mieć dość tego wszystkiego. Zerwałam się z miejsca i usłyszałam ciche pukanie do drzwi, potem zauważyłam ruch naciskanej klamki. Nie ustąpiły i ponowiono pukanie. Nie otworzyłam, bo niby jak mogłam jej teraz spojrzeć w twarz. Nie miałam najmniejszej siły ani ochoty na konfrontację z nią. Cicho podeszłam do okna i mając plecak przewieszony przez ramię, wyszłam na zewnątrz, stamtąd przeszłam po drabince na pnące róże, na trawniczek i znalazłam się w ogródku. Postanowiłam dać sobie spokój z użalaniem się i wziąć się w garść. Od teraz moje myśli były skupione na zapowiadanym treningu. Mijając okoliczne domki, pozdrawiałam czasem ich właścicieli, którzy delektowali się piękną pogodą, weszłam do parku. Tam odetchnęłam pełną piersią. „Muszę być twarda, bo jak zmięknę to mnie inni zaduszą” - myślałam, chcąc dodać sobie otuchy, gdy opuszczałam bez słowa mój dom. Będąc przed fontanną w parku, usiadłam na jej brzegu i zanurzyłam dłoń w zimnej, falującej wodzie. Zamyśliłam się nas swoim położeniem. Może to i głupie z mojej strony, że uciekłam z domu bez słowa wyjaśnienia, ale pewnie tak musiało być. Siedząc tak, poczułam wibracje telefonu. Spojrzałam na wyświetlacz i odłożyłam go. Długo wibrował w kieszeni, lecz gdy przestał, wykręciłam numer do Cat. Umówiłyśmy się na spotkanie. Miałam tylko na nią zaczekać.
- Hej, Evy! - zakrzyknęła dwadzieścia minut później, podbiegając do mnie i uściskując na przywitanie. - Co się stało? Przez telefon miałaś dziwny głos. Opowiadaj – rzekła, przysiadając obok mnie.
- Pokłóciłam się z mamą i wyszłam bez słowa z domu. Dzwoniła nie dawno, ale nie odbierałam. Nie chcę z nią na razie rozmawiać.
- Hm, to jeszcze nie koniec świata. Ja też nieraz kłócę się z moją matką. Ale powiedz mi więcej. Czemu nie chcesz z nią rozmawiać? Coś musiało się stać?
- Nic, a może i tak. Zobaczyła jak wyglądam naprawdę. Sama przeraziłam się swego wyglądu. Miała taki wyraz twarzy, jakby się mnie brzydziła i straszliwie obawiała – jęknęłam, chowając twarz w dłoniach. Cat położyła dłoń na plecach i poklepała mnie.
- Nie martw się. Ona na pewno się teraz o ciebie martwi. Jeśli chcesz, to zamieszkaj u nas, wieczorem moja mama zadzwoni do twojej i wszystko wyjaśni.
- Ona zabrania mi kategorycznie się z tobą widywać – powiedziałam przez łzy. - Więc nie wiem, czy to dobry pomysł. Albo ja napiszę jej sms. Tak będzie chyba najlepiej.
- Chodź, poznasz moją rodzinkę – klasnęła w dłonie i zerwała się z miejsca, wzięła pod ramię i poprowadziła do swojej czerwonej półciężarówki i pojechałyśmy do jej domu.
W ciszy podczas jazdy rozmyślałam, jak teraz będą wyglądały moje relacje z mamą. Miałam nadzieję, że nie pogorszą się i nie będzie się mnie obawiała. Nie chciałabym tego. Lecz nie powiedziałam jej, że już raz się przemieniałam, tyle że nikt tego nie widział oraz szybko powróciłam do mej ludzkiej postaci. A teraz? Widząc przerażenie w jej twarzy i oczach, zabolało mnie to, że jakby się nie spodziewała, że może do tego dojść. A może nie chciała do siebie dopuścić takich myśli. Wolałam teraz nie pokazywać jej się na oczy i dać ochłonąć. "Następnego dnia zadzwonię do niej i postaram się wszystko wyjaśnić" - pomyślałam.
Po pół godziny jazdy zajechałyśmy na podwórze niewielkiej farmy. Usłyszałam ujadającego psa, który tylko wychylał się ze swej budy. Na ganku pojawiła się średniego wzrostu, szczupła kobieta o smukłej twarzy, ciemno kasztanowych włosach i zielonych oczach. Na sobie miała długą brązową spódnicę, jaśniejszą bluzkę i sweterek. Patrząc na nas uśmiechnęła się promiennie i czekała.



19 czerwca 2014

2. "Może się zdarzyć, że urodziłaś się bez skrzy­deł, ale naj­ważniej­sze, żebyś nie przeszkadzała im wyrosnąć."


Droga do naszego małego domku w Richmond w stanie Wirginia dłużyła mi się niemiłosiernie. W przeddzień nieco pokłóciłam się z mamą o jakąś głupotę. A teraz ona prowadziła w milczeniu, co mnie bardzo irytowało.
- Mamo, nadal się gniewasz? Przecież wiesz, że to głupie. Staram się to kontrolować, lecz z miernymi skutkami, jeśli czuję na sobie ten ciężar.
- Właśnie, że przestało ci na tym zależeć - fuknęła. - Co ci mówiłam tyle razy. Że masz po szkole wracać zawsze do domu, a ty co zrobiłaś. Poszłaś z nimi do tych ruin i ...
- Tak, stało się! Nie cofnę czasu przez to. Ty nawet nie wiesz jak ja się mogłam wtedy poczuć - syknęłam, przerywając jej wywód i odwracając głowę w stronę szyby. O mały włos a bym się rozpłakała. Nie chciałam tego, gdyż nawet łzy miałam inne, czarne, lodowato piekące. - Z resztą, jak chcesz nawet ty mnie szykanować, to dobrze. Rób co chcesz - dodałam, wciąż nie patrząc na nią. Ponownie zapadła cisza, której teraz już nie próbowałam przerywać. W głębi ducha czułam się podle, bowiem pobiłam swoich kolegów, gdy zaczęli mnie wyzywać od dziwadeł, a z drugiej strony, że mama też powoli zaczęła się ode mnie odsówać. Że zaczyna jej przeszkadzać to, że jestem tym kim jestem. Czarnym aniołem, który tak na prawdę ma prawo istnieć?

Sześć godzin później wjechałyśmy na mały wybrukowany podjazd. Sam domek spodobał mi się ze swej minimalności. Dla nas był wystarczający, z holu przechodziło się do małej ale przestronnej kuchni, połączonej z jadalnią. Po prawej były drzwi, z których wchodziło się do sporego pokoju z oknami na zachód. Zajęła go mama, mówiąc, że bardzo lubi oglądać zachody słońca. Dalej przechodząc przez łukowate przjeście, był salon ze szklanymi drzwiami prowadzącymi na ogródek. Obok schodami można było wejśc do pokoju, który ja postanowiłam, że zajmę. Na piętrze mieściła się jedna łazienka. Druga była na dole. Przez dwie godziny wypakowywałyśmy kartony z ubraniami i różnymi rzeczami, potem przyjechała też ciężarówka i panowie pomogli nam wnosić meble. Trwało to kolejne dwie godziny.

Kiedy już zapadł zmrok, mogłam dopiero się połóżyć na łóżku i odpocząć. Nie miałam ochoty na kolację. Wolałam nacieszyć się samotnością. Usiadłam na łóżku i rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym spędzę trochę czasu. Aż uśmiechnłęam się na tę myśl. W kątach ustawiłam wysokie lampy, po środku leżał karmazynowy puchaty dywan, łóżko stało obok ściany a po przeciwnej stronie postanowiłam, że będzie biurko z półkami na książki oraz szafa na ubrania i moje rzeczy.
- Evy, zejdź na dół - krzyknęła mama, na co odpowiedziałam cichym pomrukiem niezadowolenia. Każde jej wołanie miało jakieś ukryte znaczenie. Wiedziałam, że będzie chciała dawać mi przydługawe instrukcje, jak mam się zachowywyać w stosunku do nowych sąsiadów i być może kolegów i koleżanek ze szkoły. Och jak ja tego nie nawidziłam.
- Tak? - spytałam, siadając przy stole w kuchni.
- Musimy porozmawiać. Wiem, że to nowe miejsce. Mam nadzieję, że ludzie też przynajmniej nie będą wścibscy. - Westchnęła, robiąc małą przerwę. - Lecz najlepiej jak nie będziesz nikomu okazywać swojej inności. Postaraj się o to, bowiem, być może zostaniemy tutaj na dłużej. Dobrze? Zrobisz to? Jeśli nie dla mnie, to dla siebie. Wszystko co mam, to ty i strasznie się boję, że kiedyś cię stracę na zawsze. Te myśli mnie nie opuszczają od tamtego wypadku z twoim ojczymem. Nigdy się nie skarżyłaś na niego. Dlaczego?
- Nic nie mówiłam, bo groził, że cię zabije. Ale dłużej tego nie mogłam wytrzymać. Mamo, nawet nie wiesz jaka mnie wtedy ogarnęła furia, kiedy zobaczyłam jak rani cię w plecy. Zrobiłabym to ponownie, gdyby przeżył - odparłam, czując ponownie narastający gniew. - I nie martw się na zapas. Z ukrywaniem mojej drugiej połowy nie mam już żadnych problemów. Jedynie co może mnie wytrącić z równowagi, to tylko złość. Lecz i ją staram się tłumić, tak jak teraz - dodałam. Mama podeszła do mnie i mocno przycisnęła do swej piersi. Niedługo potem zapisała mnie do pobliskiej szkoły, jednak nie zawierałam bliższych znajomości. Nie czułam takiej potrzeby.


Minęło kilka lat i teraz będąc w liceum w trzeciej klasie, siedziałam na angielskim, lecz nie bardzo chciało mi się uważać na to, co mówił nam profesorek. W pewnym momencie ktoś raptownie otworzył drzwi do klasy i pojawiła się w nich ruda, szczupłej budowy ciała, dziewczyna o szarych oczach. Stanęła przy biurku nauczyciela i milcząc wpatrywała się w niego. Pan Summers odchrząknął i rzekł:
- Ach, jesteś już - mruknął od niechcenia. - Proszę o uwagę! To jest Catherine Crawfield, wasza nowa koleżanka. Przywitajcie ją ciepło. Catherine możesz usiąść obok Evangeline - rzekł, wskazując na mnie. Podniosłam oczy by udać zainteresowanie a ona ruszyła do mojej ławki. Wszyscy się w nią wpatrywali jak sroka w gnat, lecz dziewczyna przekornie nic o sobie nie mówiła, mimo, że zadawali jej pytania typu: co lubisz jeść, skąd jesteś, masz chłopaka? Na ostatnie warknęła coś po cichu i koledzy umilkli. Profesor prowadził dalej wykład, a ja po prostu przestałam o tym myśleć i nagle jakby coś  zamglonego przesunęło mi się przed oczami. Poczułam jak po kręgosłupie przeszedł mi dreszcz a w ustach miałam cierpki smak. Rozejrzałam się po klasie, nikt nic nie widział, jedynie moja towarzyszka z ławki wierciła się nieznacznie na krześle. Zerknęła na mnie i wytrzeszczyła oczy.
- Masz lusterko? - spytała po chwili. Pokiwałam głową, że tak. - Daj mi je natychmiast - syknęła, starając się zasłonić moją twarz innym. Z początku nie wiedziałam czemu to robi, lecz kiedy podetknęła mi przedmiot pod nos, prawie spadłam z krzesła. Moje oczy nie były ludzkie, białka były czarne a płomienne źrenice wirowały zataczając koło. Przeraziłam się siebie, jak i tego że inni mogą to ujrzeć. - Spokojnie, pójdziemy do łazienki w tej chwili - zaszeptała, podnosząc rękę.
- Słucham panno Crawfield?
- Moja koleżanka się źle poczuła. Możemy iść do łazienki? - zapytała, a ja mając zamknięte oczy, nieco się skwasiłam się na twarzy.
- Ech, niech będzie. Ale jak jej się pogorszy, to idźcie do pielęgniarki - odpowiedział nauczyciel i ponownie powrócił do nauczania. Razem z rudą wyszłyśmy na korytarz, który o tej porze był pusty. Skierowałyśmy się w stronę łazienek na drugim piętrze. Kiedy tam zostałam wepchnięta, ona zatrzasnęła drzwi do kabiny i wpatrywała się we mnie, nad czymś rozmyślając.
- Wampirem nie jesteś, bo ich oczy jarzą się na zielono - mruknęła. - Czym jesteś? Bo nie wmówisz mi, że w pełni człowiekiem - dodała, poważniejąc na twarzy. Z tego wyrazu wyczytałam, że jeśli odpowiem jej z prawdę, to może nic mi nie zrobi.
- Żadnym krwiopijcą nie jestem, ani ghulem, wilkołakiem czy demonem. Nikomu nie powiesz, co? Bo jeśli to będziesz rozpowiadała, zniknę tak jak się tu pojawiłam, poza tym będziesz również ścigana przez łowców głów. Piszesz się na to by poznać prawdę o mnie? - odpowiedziałam.
- Hm, ładnie powiedziane. Nie boję się śmierci, sama nieraz zaglądam jej w oczy. Ale jeśli zagrażasz ludziom, to cię zabiję tu na miejscu - rzekła, ciągle wpatrując się we mnie, jakby chciała mi czytać w myślach.
- Nikomu nie zagrażam. W jednej połowie człowiek, w drugiej czarny anioł. Staram się maskować, ale chyba mnie dziś rozproszyłaś. Cholera, moja mama się wścieknie, jak się dowie o tym - ostatnie słowa wypowiedziałam do siebie, wiedząc, że tak będzie.
- Jak mogę ci uwierzyć?
- Czy usłyszałaś kiedykolwiek o jakiejś niewyjaśnionej śmierci, bez dziur w szyi i braku krwi?
- Nie, większość to przypadki takie jak podałaś - mruknęła.
- Więc możesz mi uwierzyć. Ale czy ja mogę ci zaufać na tyle, że nie będziesz nikomu mówić co zobaczyłaś? - zadałam jej to pytanie, bowiem nurtowało mnie najbardziej.
- Możesz. A tak poza tym, to lepiej jak będziesz się do mnie zwracała Cat, a nie Catherine.
- Okej, żaden problem. Evy - odparłam, wyciągając do niej dłoń. Przyjęła ją, mocniej ściskając. Od tego czasu stałyśmy się nierozłącznymi przyjaciółkami w walce z krwiopijcami. Z początku nie podobało się to mojej mamie, lecz przekonałam ją o słuszności naszych działań. No i dzięki temu, więcej trenowałam razem z Cat.
Pewnego wieczora wracałam sama do domu, bowiem Cat musiała jeszcze gdzieś zajrzeć i powiedziała, że spotkamy się nastepnego dnia. Zgodziłam się, mimo, że coś mi mówiło, że nie wszystko jest w porządku.
Skierowałam swe kroki w uliczkę przecinającą dwie główne i ruszyłam w stronę parku. Przejście przez niego zajmowało mi niecałe dwadzieścia minut. Wchodząc w dobrze mi znaną alejkę poczułam, jakbym była obserwowana i śledzona. Obejrząłam się za siebie, czując narastający strach, lecz zdusiłam jego zalążek w sobie i szybszym krokiem ruszyłam dalej. Po swej lewej stronie usłyszałam lekki szum, potem to samo po prawej, z tyłu i w końcu z przodu. Wytęrzyłam wzrok, mając nadzieję, że coś zobaczę w gęstniejącej ciemności, jednak z marnym skutkiem. Rzuciłam się do biegu i w kilka minut pokonałam całą trasę, będąc prawie na naszej ulicy. Skręciłam w prawo i zobaczyłam z ulgą nasz mały domek. Aczkolwiek nie dane mi było się cieszyć widokiem. Przede mną stanął ktoś dwumetrowego wzrostu. Miał miecz przytroczony u swego boku, połyskującą czarną zbroję oraz piękne czarne skrzydła, które były ogromne jak je rozpostarł, zasłaniając mi tym samym wszystko co było przede mną. Cofnęłam się do tyłu o krok, by móc w razie czego uciekać tą sama drogą co tu trafiłam. Osobnik wyczówając moje intencje pojawił się za moimi plecami i chwycił w pasie również unieruchamiając moje ręce i zasłaniając moje usta bym nie mogła wezwać pomocy. Szarpałam się, chciałam kopać, uderzałam głową w jego pierś, lecz on jakby był ze stali. Prychnął i mocniej przycisnął.
- Nie walcz ze mną, nie wygrasz - odezwał się. - Poza tym puszczę cię, jeśli nie będziesz krzyczała i uciekała. Musisz mnie najpierw wysłuchać. Zgadzasz się? - Przez moment zastanawiałam się nad jego słowami, potem lekko pokiwałam głową, że przyjmuję propozycję. On natychmiast mnie puścił i odsunął się o krok.
- Kim jesteś i dlaczego mnie zatrzymujesz? - spytałam mierząc go wzrokiem.
- Nazywam się Azazel i jestem zabójcą pracującym dla twego ojca, Lucyfera. - Odrzekł, a mnie mało co oczy nie wyszły z orbit. "Zabójca? Nie możliwe, przybył by...". - Nie jestem tutaj by cię zabić, lecz trenować by żaden inny demon lub wampir nie ukrócił ci życia. - Powiedział jakby czytał mi w myślach.

***
Przerwę teraz w tym momencie. Jeśli wyłapiecie błędy, piszcie.

9 czerwca 2014

1. Życie jest jak pudełko czekoladek - nigdy nie wiesz, co ci się trafi.

Urodziłam się w małym miasteczku o nazwie Knoxville w stanie Georgia. Było małe, wszyscy wszystkich znali, nikt nie miał przed sobą żadnych tajemnic, a może mieli tylko je ukrywali grubo pod skórą. Kiedy tylko przyszłam na świat, ludzie zaczęli gadać o mnie. Każdy chciał mnie widzieć, przez co mama była nieco nerwowa i czasem chciała mnie ukryć gdzieś daleko stąd. Nic takiego nie nastąpiło. Mój ojciec nie był bardzo wylewny w uczuciach do mnie. Gdy skończyłam pięć lat, pierwszy raz mnie uderzył, jak rozlałam herbatę na podłogę i on w nią wdepnął. Mamy nie było, a ja przecierpiałam to skrycie.Potem, mając dziesięć lat stało się coś złego.

Jak już mówiłam, mój ojciec nie pałał do mnie rodzicielskim uczuciem i kiedy tylko nadarzała się okazja, bił mnie a ja nie mogłam nic powiedzieć mamie, bowiem zagroził, że spotka mnie gorsza kara. Tak więc milczałam, z trudem przełykając łzy. W moje dziesiąte urodziny, mama upiekła mi tort i dała piękny prezent - szykowną branzoletkę z perełkami i do tego kremową sukienkę z koronką u dołu. Obie rzeczy mi się bardzo spodobały. Kiedy tylko zasiadłyśmy do stołu z tortem na talerzach, do domu wpadł ojciec. Był pijany i wściekły. Widząc mamę z nożem, podbiegł do niej i jej go wyrwał, zamachując się tak jakby chciał jej poderżnąć gardło. Nie trafił dlatego że ona instynktownie ukucnęła, lecz dźgnął ją w plecy.
Wpadłam w wielką złość i rzuciłam się na niego, okładając pięściami jak bokser. Jednak to nic nie pomogło, bowiem odrzucił mnie na przeciwległą szafkę. Ryknął i podchodząc do mnie, z całej siły kopnął w żebra. Wziął zamach i ciął przez twarz. Z rany trysnęła krew, zalewając mi widok. Ponownie się zamachnął, lecz ja podcięłam mu nogi i upadł. Wtedy ogarnięta furią, skoczyłam mu na klatkę i uderzyłam kilka razy w szczękę, słysząc nieprzyjemny dla ucha zgrzyt zaczęłam go okładać po klatce piersiowej. W pewnym momencie uderzyłam z taką siłą, że mostek pękł a moja ręka bardziej zagłębiła się w nim. Moja przerażona mama chwyciła mnie w ramiona i oderwała od bydlaka. Zaczęła szeptać uspokajająco, przeniosła mnie do pokoju i zamknęła za sobą drzwi.
- Moja słodka Evy - szeptała. - Moje drogie dziecko. Słuchaj bardzo uważnie, bo to co teraz powiem, zaważy na naszym dalszym życiu.
- Mamusiu - zapiszczałam, tuląc się do jej piersi.
- On nie był nigdy twoim ojcem. Brzmi to bardzo nieprawdopodobnie, lecz jest to prawdą. Kiedyś spotkałam pewną istotę. Był piękny, mądry i szarmancki. Od razu mogłam się z nim dogadać. Wiem, że nie rozumiesz jeszcze tego, ale wtedy to się w nim zakochałam. Owocem naszej miłości jesteś ty, moja słodka dziecino. Masz wiele z niego, włosy, oczy, siłę, charyzmę i miłośc do życia. Kiedy dorośniesz będziesz piękna tak jak on. Rana na oku się zagoi, lecz teraz musimy zadzwonić na policję i karekę. Możliwe, że on nie żyje. Ale to nic, ty jesteś ważniejsza - mówiąc to, usadziła mnie na łóżku i zeszła do kuchni. Po pół godzinie byli u nas policjanci i spisywali zeznania, dziwnie mi się przypatrując. Sama im powiedziałam, że go pobiłam. Nie chcieli wierzyć, lecz zmienili zdanie widząc jego ciało. Zaraz potym pojechałyśmy do szpitala.



Żadnej sprawy nam nie wytoczono, jednakże sąsiedzi zaczęli cicho między sobą o mnie poszeptywać i czasem bez ogródek szykanować, więc razem z mamą wyjechałyśmy stąd w poszukiwaniu lepszego miejsca na życie.